Re: Dziwne stosunki rodzinne – ku pokrzepieniu se

Pochodzę z bardzo zżytej ze sobą rodziny. Zawsze wszyscy wszystkim mieli coś do powiedzenia, że aż ciężko było dorwać się do głosu wink. Lubiłam ich wszystkich, lubiłam być z nimi, rozmawiać ze sobą i mieć wspólne radości, czuć wsparcie w złej chwili i dumę w jakiejś wyjątkowo dobrej. Rozjechaliśmy się po śmierci babci, spotykamy się naprawdę rzadko, ale nadal niezwykle to lubię! Rodzina jest zróżnicowana (majątkowo i intelektualnie), ale nijak to nie przeszkadza. Może dlatego, że nikt nie jest skrajnym łobuzem?

Sama też staram się tworzyć dom, w którym ludzie ze sobą rozmawiają, zawsze powtarzam, że dom, w którym nad stołem zalega cisza – to dom martwy. Albo umierający… To samo jest wtedy, gdy słychać tylko TV… A ludzie przychodzą chętnie do takich domów, w których się rozmawia (nie obgaduje bliźnich, nie chwali zamożnością!) Rozmawia! Dyskutuje, argumentuje, czasem się uzgadnia opinię, ale czasem nie…No i co z tego? Z tym też da się żyć! A o czym gadamy? O wszystkim! O życiu, pracy, biznesie, książkach, pogodzie, ogrodzie, domu, wakacjach, polityce, religii, repertuarze kin i teatrów, planach na przyszłość, który ser warto kupić, a które wino będzie do tego sera lepsze, kto co przeczytał, widział w TV, kogo spotkaliśmy, no licho wie o czym jeszcze! Są tematy ważne i bzdurne, no samo życie.

Bo ja nadal bardzo lubię jak dom jest pełen ludzi i gwaru. A że córkę mamy jedną, to muszę obcych zanęcić, żeby chcieli przyjść a potem jeszcze wiele razy wrócić. Stosuję też tę metodę rozmawiania – i działa wink



Kto pozjadał wszystkie rozumy, ten ma nadwagę wink