ulotki wszędzie!

Przykładowa sytuacja.

Wracam wczoraj do domu po 9h nieobecności, pewnie tak jak statystyczny Polak.

Na klatce, na skrzynkach pocztowcyh STOJĄ piramidki po średnio 50 szt ulotek głoszących „NIE dla związków partnerskich, wyślij protest do premiera Tuska!”. Tych piramidek stoi z 10. Zamaszyście zgarnęłam je wszystkie do kosza, bo raz, że bzdury na nich wypisane wink a dwa, że zrobiły niewyobrażalny syf (część się rozsypała, część sfrunęła na ziemię, wiecie).

Dalej – z każdej skrzynki pocztowej wystaje po połowie ulotki operatora kablówki, której spieszącemu się chłopaczkowi nie chciało się wrzucić do końca. Pomijam, że w skrzynce leżą kolejne trzy – wymiana drzwi, oferta noży za przyjście na spotkanie oraz reklama kiermaszu dywanów. Ale to mnie nie boli, bo nie widać z wierzchu, a jeden dodatkowy ruch do śmietnika mnie nic nie kosztuje wink Najgorsze mnie dopiero czeka – wjeżdżam na piętro, a tam na klamce wisi menu pizzeri i reklamówka na używaną odzież, a we framugę zatknięta wizytówka dentysty. Nosz jasny szlag!

Pomijając już względy estetyczne, to jest przecież niebezpieczne – to doskonała informacja dla włamywaczy, że nikogo nie ma w domu. Czasem u niektórych te ulotki wiszą kilka dni – czasem się lituję i je zdejmuję, ale przecież nie będę biegać po całym bloku i ratować sąsiadów. Oczywiście, mamy administratora, który codziennie sprząta parter, i co kilka dni każde piętro – ale nawet on nie nadąża, bo ulotkowcy pojawiają się po południu, i jak ludzie wracają z pracy to wpadają w morze śmieci.

To się wyżaliłam. Myślicie, że jest na to jakiś skuteczny sposób?…